niedziela, 7 lutego 2016

Recenzja: Secret Key, Argan Angel Moisture Steam Cream

Witam Was, kochani!

Na początek chciałabym Was powiadomić o zmianie, o której wcześniej wspominałam.
W najbliższym czasie ograniczę ilość recenzji kosmetyków typowo makijażowych, a zamiast tego chciałabym się skupić na ogólnej pielęgnacji twarzy i włosów. Przyczyną jest, iż w grudniu podjęłam się terapii izotretynoiną (retinoid). Jej celem jest pozbycie się trądziku i znormalizowanie produkcji sebum (jak wiecie, dotąd byłam posiadaczką naprawdę nadmiernie tłustej, problematycznej cery choć to nie ona była głównym powodem podjęcia terapii) jednak efektem ubocznym leku jest przesuszanie się skóry do granic możliwości. W efekcie na chwilę obecną jestem w stanie się malować jedynie okazjonalnie, dlatego muszę wstrzymać się z tego rodzaju recenzjami dopóki skutki uboczne nie ustąpią chociaż trochę.
Nawilżanie w trakcie terapii jest niezbędne ponieważ naskórek wręcz pęka od suchości. Niestety niemal wszystkie kremy, które posiadałam rozpoczynając terapię - zawiodły. Dziś chciałabym przedstawić Wam recenzję kremu nawilżającego marki Secret Key, który otrzymałam od Azjatyckiego Zakątka dwa tygodnie przed kuracją.

Secret Key, Angel Moisture Steam Cream
Secret Key przedstawia się jako firma, która szuka piękna w naturze i z niej tworzy swoje kosmetyki.
Steam cream czyli krem parowy to produkt medycyny naturalnej, o którym było głośno przed dwoma laty. Produkcja kremów metodą parową przyczynia się do ich lepszego wchłaniania się, potęgując  skuteczność i trwałość działania. Argan Angel Moisture producent opisuje jako krem delikatnie nawilżający, który kontroluje stopień nawilżenia w stosunku do natłuszczenia cery; nie pozostawia uczucia lepkości. Zawiera dużo naturalnych olejków roślinnych, w tym arganowy na pierwszym miejscu. Nadaje się więc do każdego typu cery oraz użytku na całe ciało z wyszczególnieniem na miejsca wrażliwe na wysuszenie jak dłonie czy łokcie.

  Mój krem ma numer #6, zapach lawendowy i 80g pojemności.
Z opisu producenta możemy się dowiedzieć jedynie o tych dobrych składnikach, które wydają się dość obiecujące:
olej arganowy - certyfikowany przez ECO-CERT, posiada właściwości intensywnie nawilżające, przeciwutleniające oraz kojące gdyż bogaty jest on w witaminę E oraz kwasy tłuszczowe. 
olej z nasion słonecznika - źródło witamin A i E, które pomagają nawilżać i ujędrniać cerę 
olej z nasion krokosza - zawiera kwas linolowy, również o właściwościach nawilżających
phytosqualan – produkt z olejów roślinnych; zapobiega utracie wilgoci i przywraca jędrność i elastyczność skóry, działa przeciwstarzeniowo.
ekstrakty warzywne
firma deklaruje również o "5 Free System" czyli zero parabenów, benzophenonu (substancja promieniochronna), olejów zwierzęcych i mineralnych.

Na stronie ewg.org udało mi się znaleźć skład kremu. Wejrzyjmy w niego głębiej:
Brassica Oleracea Italica (Broccoli) Sprout Extract, Glycerin, Phaseolus Radiatus Sprout Extract, Triticum Vulgare (Wheat) Sprout Extract, Cetearyl Alcohol, Sodium Hyaluronate, Stearic Acid, Dimethicone, Cetyl Alcohol, Argania Spinosa Kernel Oil,  Polysorbate 60,  PEG-40, Stearate Glyceryl, Stearate Phytosqualane, Triethanolamine, Tocopheryl Acetate, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Carthamus Tinctorius (Safflower) Seed Oil, Carbomer, Urea, Disodium EDTA,  1,2-Hexanediol, Phenoxyethanol, Fragrance.

Na pierwszym miejscu znajduje się ekstrakt z brokułu; następnie humektant (substancja nawilżająca); ekstrakt z fasoli złotej; ekstrakt z kiełków pszenicy; emolient; humektant tworzący na skórze film nawilżający; kwas tłuszczowy; emolient suchy o właściwościach wygładzających; emolient tłusty zwiększający lepkość produktu; dopiero na tym etapie olej arganowy; emolient tłusty; wyżej wspomniany phytosqualan; antyoksydant działający przeciwstarzeniowo; olej z nasion słonecznika; olej z nasion krokosza; humektant; na końcu konserwanty.
 Krem ma aksamitną, nieco wodnistą konsystencję a przy tym jest zwarty i przyjemny w aplikacji. Jest nieco tłusty ale nie lepki. Niektórzy skarżą się na świecenie się, co było dla mnie zaskakujące dopóki nie nałożyłam go naprawdę grubą warstwą co przecież nie jest zbyt zdrowe dla skóry. Przed kuracją regularnie używałam go w Australii z powodu niezbyt sprzyjającej pogody i mimo tłustej cery sprawował się bardzo dobrze. Sądzę, że bardzo istotna jest także metoda aplikacji: producent podkreśla aby go wklepywać a nie rozsmarowywać aby ułatwić produktowi wniknąć wgłąb naszej cery. Bardzo miły jest również fakt, że nie zostawia nieprzyjemnie lepkich palców. Bardzo ładnie i nienachalnie pachnie lawendą, jednak nie jest to zapach który utrzymuje się po aplikacji.
Krem po użyciu natychmiast się wchłania nawilżając i odżywiając cerę, pozostawia ją w takim stanie na długi czas. Czuję również jak pozostawia na skórze aksamitny film, który po nałożeniu grubą warstwą sprawia właśnie odczucie tłustości. Przed kuracją, na cerę tłustą zupełnie wystarczyło  nakładanie go raz dziennie. W przypadku mojej terapii niestety efekt utrzymuje się krótko ponieważ sucha skóra wręcz pije każdy krem jaki nakładam. W tej sytuacji niestety wiele kremów mnie podrażnia i ten czasami potrafi lekko zapiec w okolicy ust i nosa. Mimo tego, jest to jeden z niewielu kremów które moja przesuszona skóra toleruje i jest znacznie delikatniejszy niż większość hipoalergicznych kremów co cery wrażliwej.
Cena nie jest bardzo wygórowana a w Zakątku kupicie go za 38zł. 
Jest to naprawdę przyjemny kremik i z pewnością będę do niego wracać wypróbowując inne warianty zapachowe - bardzo kusi mnie róża bułgarska. (❁´‿`❁) Polecam go gorąco!
 Dziękuję serdecznie i pozdrawiam!
http://reosia.tumblr.com/

http://instagram.com/reosia#
 https://www.facebook.com/etherialalseida
https://www.facebook.com/HimeChatte

poniedziałek, 1 lutego 2016

Wspomnienie Australii

Witam Was serdecznie, po raz pierwszy w Nowym Roku~

Czas na obiecany post dalece odstępujący od tematyki bloga. Przyznam, że po powrocie targały mną lekkie wątpliwości czy to dobry pomysł jednak postanowiłam ulec namowom przyjaciół i czytelników. Niewątpliwie warto gdzieś spisać chociaż kawałek wspomnień z tamtego wspaniałego tygodnia. (◠ᴗ◠✿)  
Zanim zacznę chciałabym jeszcze raz podziękować moim kochanym znajomym i czytelnikom bo bez Was nie udałoby mi się w ogóle dostać do konkursu. Dziękuję również firmie Gatta i Lycra za ten piękny tydzień! Dziękuję Wam za wszystkie miłe słowa, wsparcie i pomoc! 


Nasza podróż rozpoczęła się na lotnisku Fryderyka Chopina w Warszawie, skąd lecieliśmy pięć godzin do Dubaju a po dwóch godzinach oczekiwania, kolejnych trzynaście aż do Sydney. Na miejscu byliśmy dość późno, dlatego gdy tylko dostaliśmy się do hotelu udaliśmy się do spania aby rano przywitać nowy, piękny tydzień w Australii. (◠ᴗ◠✿)
Tylko na jeden dzień mieliśmy zapewnionego przewodnika - wyprawę w Góry Błękitne - ponadto niespecjalnie z Yosuke lubimy tę formę zwiedzania toteż miasto zwiedzaliśmy na własną rękę. Przed wyjazdem wykupiliśmy pakiet atrakcji (kupno różnych biletów przez internet wychodzi nawet do 50% taniej) i postanowiliśmy zacząć od niego. Jako, że zostaliśmy zakwaterowani w ścisłym centrum po śniadaniu spokojnym krokiem udaliśmy się do portu Darling Harbour.
Nowy poranek zaskoczył nas nagłą zmianą pogody: zachmurzonym niebem i zimnym wiatrem. Przygotowana na ciężkie i parne powietrze z zeszłego wieczoru, musiałam wrócić do hotelu po sweter. Wreszcie ruszyliśmy zaplanowaną trasą przez Hyde Park, w którym od pierwszego momentu wprawiła w nas zachwyt zupełnie odmienna flora i fauna. Imponujące figowce przybierają tam niesamowite kształty a północna część parku niemal przypomina las tropikalny! Na samo wejście przywitał nas ptak nieco przypominający małego sępa z czarną, pomarszczoną głową i długim dziobem - ibis czarnopióry. Wydawał się szczerze zainteresowany faktem, iż robimy mu zdjęcia.. Jak się później okazało, jest ich w mieście całe mnóstwo i można je zobaczyć na każdym kroku.
 ~ Kwiaty agapantu, Sandringham Gardens ~
 
~ Fontanna Archibalda ~
 ~ Hyde Park i katedra NMP ~

Następnie zanurzyliśmy się między imponującymi wieżowcami prosto w kierunku portu Darling. Najpierw odwiedziliśmy oceanarium, kolejnie małe zoo i gabinet figur woskowych Madame Tussauds.Wszystkie trzy miejsca były bardziej nastawione na turystów z dziećmi i choć w każdym było ciekawie to osobiście najlepiej bawiłam się w zalanym błękitem oceanarium.
Popołudniu ogromnie zmęczeni zatrzymaliśmy się przy porcie na szybki, niezbyt zdrowy posiłek bardziej w celu odpoczynku aniżeli zapełnienia żołądka. Po przerwie ruszyliśmy w kierunku China Town gdzie w samym sercu miasta, między zgiełkiem a drapaczami chmur kwitnie cicha zielona oaza. Jest to Chinese Garden of Friendship stworzony w geście przyjaźni między Sydney a Guangzhou. Muszę przyznać, że było to jedno z najbardziej niesamowitych miejsc jakie widziałam. Ogród został stworzony dokładnie na wzór tych, sprzed trzech mileniów w zachowaniu równowagi żywiołów oraz w duchu ying i yang. Jest to magiczne miejsce emanujące spokojem, ciszą i pięknem. Choć ogród nie był duży, zwiedzaliśmy go dobre dwie godziny zatrzymując się niemal przy każdym obiekcie i kontemplując.
Po wyciszającym spacerze skierowaliśmy się w głąb chińskiej dzielnicy. Spróbowaliśmy słodkich kuleczek z przepyszną masą budyniową (po przejrzeniu artykułów w Google najbardziej przypominają dim sum ale teraz za nic nie potrafię sobie przypomnieć nazwy, wybaczcie!) oraz lodów na wzór takoyaki z pastą fasolową. (❁´▽`❁) Jeszcze trochę pozwiedzaliśmy okolicę a gdy już powoli nadchodził wieczór i dało się nam we znaki zmęczenie podróżą, podążyliśmy w kierunku hotelu.


Następnego chłodnego dnia postanowiliśmy wybrać się do słynnego Taronga Zoo, które znajduje się po drugiej stronie zatoki w aglomeracji Mosman. Ponownie wybraliśmy się do Darling Harbour aby wsiąść na prom Ferry. Po 20 minutach przywitało nas imponująco zalesione wybrzeże. Wsiedliśmy w kolejkę linową, która zabrała nas na szczyt abyśmy mogli zwiedzać zoo z górki minimalizując zmęczenie.
~ Pierwsze spojrzenie na Taronga Zoo, kozice na tle panoramy ~
Obiekt jest ogromnych rozmiarów, ma niesamowite widoki i tysiące pięknych zwierząt i roślin. Jak to bywa w zoo widzieliśmy najwyżej połowę z nich ale zdecydowanie warto się tam udać! Obejście rezerwatu zajęło nam kilka godzin więc aby nie marnować  czasu wróciliśmy na prom i wysiedliśmy w uroczym porcie Circular Quay gdzie znajduje się słynna Sydney Opera House. Mieliśmy to szczęście, że zatoka zaczęła zalewać się słońcem i choć nadal dął wiatr mogłam puchaty sweter zamienić na lekką chustę. (◠ᴗ◠✿)
 Niezwłocznie ruszyliśmy w kierunku opery aby przyjrzeć jej się z bliska. Pokryta lśniącą glazurą i okalana szkłem przepięknie prezentowała się w ciepłym świetle dnia więc spokojnie spacerowaliśmy  dookoła gmachu w oczekiwaniu na zachód słońca. Aby obejść sznur restauracji przed placem opery, zeszliśmy na pas zieleni gdzie zwolniliśmy kroku oglądając piękne egzotyczne drzewa i ich fascynujące kształty.
 ~ Przepiękne figowce ~
 Bardzo nam zależało aby zobaczyć operę wieczorem z lepszego punktu więc postanowiliśmy, że wejście na most Harbour Bridge jest ku temu idealną okazją. Aby tam dojść szliśmy pod górkę mijając kamienne wąskie uliczki gdzie stały jarmarki z pamiątkami a za nimi piętrzyły się przeróżne restauracje, bary i kluby. W powietrzu grały duszne zapachy przepysznych potraw przeplatające się z muzyką, a na wszystko rzucały cień wysokie drzewa i kamienice. Nasza wspinaczka zdawała się nie mieć końca, gdy odnaleźliśmy wzrokiem szare schody prowadzące do celu. Po setkach stopni wreszcie odetchnęliśmy świeżym powietrzem bijącym od zatoki. Jednak kiedy dotarliśmy do wieżyczki obserwacyjnej złota tabliczka poinformowała nas iż od dwóch godzin jest zamknięta! Rozczarowani porażką zostaliśmy szybko pocieszeni widokiem Sydney Opera House w zachodzącym słońcu.
Schodząc z mostu skierowaliśmy się ku drodze powrotnej przez Pitt Street gdzie mogliśmy podziwiać przepiękne dekoracje świąteczne, które cudownie upiększały okolicę. Z każdej strony biły sznury światełek, świecących choinek i złotych ozdób. Wreszcie weszliśmy do galerii Westfield Shopping Centre, skąd można było przejść do słynnej wieży widokowej Sydney Tower Eye. Niestety i zachód słońca szybko minął więc podziwialiśmy panoramę miasta rozświetloną sztucznie. Mimo tego widoki były niesamowite i ostatecznie byłam rada iż mogliśmy zobaczyć jak niesamowicie centrum wygląda nocą.


Trzeciego dnia wcześnie zerwaliśmy się z łóżek aby stawić się przed hotelem w godzinie zbiórki wycieczkowiczów. Około dziewiątej dojechaliśmy do małego zoo Featherdale, gdzie mogliśmy bez zbędnych tłumów nacieszyć się widokiem ożywionych słońcem zwierzątek. Już na wejście mieliśmy możliwość nakarmienia miniaturowych kangurków wallabies a w następnym ogrodzeniu nawet niemałych kangurów szarych! 
Niestety małe sprytne wallaby bagienne na wejście okradły nas z jedzonka. Więc kiedy podeszłam do największego z szarych, ten kojarząc kolor mojej koronki z przysmakiem chwycił za nią rączkami i próbował zjeść! ε=(っ*´□`)っWreszcie udało mi się z nim dogadać a koronka na szczęście pozostała nienaruszona.. W następnym ogrodzeniu nareszcie mogliśmy obejrzeć koalę z bliska, zrobić zdjęcie i nawet dotknąć! Podobnie jak kangury mają krótką, szorstką sierść. (◠ᴗ◠✿)
Po spustoszeniu sklepu z pamiątkami wróciliśmy do autokaru i pojechaliśmy w kierunku Gór Błękitnych. Dzień był naprawdę ładny choć unosiły się obłoczki całkiem dobrze była widoczna magiczna błękitna mgiełka. 
Następnie pojechaliśmy grupą na obiad do restauracji z widokiem na góry, obejrzeliśmy miejscową kawiarnię z elementami muzealnymi i wczesnym wieczorem dotarliśmy do hotelu. Wieczorem spotkałam się z ciocią i wujkiem, których nigdy nie miałam okazji poznać. Zaplanowaliśmy wspólne spędzenie weekendu.

✿ 

Następnego dnia spędziłam czas z moimi kochanymi krewnymi, którzy byli tak mili aby zawieźć nas na plażę. Szybko zebraliśmy potrzebne rzeczy i wyjechaliśmy. Po raz pierwszy mogłam poczuć ocean wszystkimi zmysłami. Już pierwsze widoki zaparły mi dech w piersi: wysokie skalne urwiska i gęste zielone lasy, które się nagle urywały aby ustąpić miękkim falom zalewającym brzegi z wulkanicznej skały. 
 Zawitaliśmy na przeuroczej, okalanej z obu stron kamiennymi skarpami niewielkiej plaży Austinmer. Aż do nadchodzącego zachodu słońca cieszyliśmy się urokiem miejsca a dzień zakończył się ogólnym leniuchowaniem w rodzinnej atmosferze.

✿ 

W przeddzień wylotu zaplanowaliśmy wycieczkę do muzeum, w którym odbywała się akurat wystawa Mistrzów Europy. Zobaczyliśmy przepiękne obrazy pędzla Rafaela, Tycjana czy Veronese. Ponadto mieliśmy okazję obejrzeć dzieła wielu amerykańskich i przede wszystkim australijskich artystów.
~ Art Gallery of New South Wales ~
 
 ~ Ogród Różany, personifikacja wiosny ~
 Następnie wybraliśmy się na spacer do Royal Botanic Garden, pięknego ogrodu w samym sercu Sydney. To jeden z najstarszych obiektów Australii bo istnieje od aż 1816 roku. Jest na tyle duży, że dzieli się na obszary tematyczne takie jak ogród różany, ziołowy, aleja czterech pór roku czy egzotycznych palm. Tego dnia było bardzo gorąco więc zabrałam ze sobą parasolkę a mój ukochany przejął obiektyw i zrobił mnóstwo pięknych zdjęć.✿(′ॢᵕ‵*ॢ)
Zdążyliśmy obejść zaledwie połowę parku gdyż śpieszyliśmy się na umówione na spotkanie z ciocią i wujkiem, którzy obiecali zabrać nas na plażę Bondi. Słynna plaża okazała się zupełnym przeciwieństwem niewielkiej ale uroczej Austinmer. Niesamowicie zatłoczona, szeroka (aż kilometrowa), zupełnie odkryta i nie posiadająca żadnej zieleni.
 Obserwując i zastanawiając się nad fenomenem jej sławy doszliśmy z narzeczonym do wniosku iż prawdopodobnie przyczyniają się do tego liczne kluby taneczne, sportowe i jest to miejsce, które ogólnie ściąga wielu młodych ludzi. O ile okolica plaży jest imprezowa, reszta miasteczka wydaje się niesamowicie urocza choć widziałam zaledwie jego odrobinę. Mimo tego, w tamtym czasie znacznie bardziej wolałabym znów wrócić nad brzeg Austinmer.

✿ 

 Ostatniego dnia jako, że mieliśmy czas do czwartej wybraliśmy się do centrum aby wreszcie obejrzeć przepiękną wiktoriańską galerię handlową Queens Victoria Building.
Świadomie decydując się na pewne zabłądzenie w galerii, od razu trafiliśmy do sklepu Hobbyco oferującego zabawki, modele, figurki i generalnie wszystko co może się wiązać z różnymi hobby. Oczywiście nie wspominałabym o tym gdyby nie fakt, że znaczna część lokalu poświęcona była dla fanów mangi i anime. (⁎⚈᷀᷁▿⚈᷀᷁⁎) 
Wyczytując wcześniej w internecie, że znajduje się tam sklep Misshy ciągnęłam biednego Yosuke wzdłuż wszystkich pięter aż w końcu trafiliśmy na The Face Shop! Kupiłam tam zaledwie piankę do twarzy, mgiełkę do włosów i kremik do rąk ale przemiła pani wręczyła mi także dwie maseczki. Idąc dalej odkryłam przepiękny sklepik oferujący odzież w stylu pinup i vintage Kitten D'amour. Choć ceny nie są niskie a wręcz adekwatne do wysokiej jakości, przymiarka jednej z sukienek wpadających w cottage lolitę nieomal przyczyniła się do mojego bankructwa. Następnie doszliśmy do dusznej i zatłoczonej do granic możliwości części gastronomicznej, gdzie zjedliśmy typowy japoński fast-foodowy obiad. Jako, że zostały nam niemal trzy godziny poszliśmy do China Town. Wypatrując chciwie sklepów z kosmetykami wreszcie zauważyłam przecudną małą drogerię Akira, której półki od ziemi do sufitu były zapełnione uroczymi cudownościami.❀.(*´◡`*)❀.
 Wreszcie dotarliśmy do galerii Market City, gdzie przepadliśmy. Widziałam mnóstwo przeuroczych i dziwnych rzeczy a ilustracje w stylu z anime rzucały się w oczy na każdym kroku. Na samo ukoronowanie pobytu przez przypadek trafiliśmy do ogromnej śnieżnej kuli, która sprawiła że naprawdę zatęskniłam za zimą.


Nie chciałam Was przesadnie zasypywać zdjęciami i mam nadzieję, że post nie był zbyt męczący. Tak naprawdę każdy dzień zasługuje na osobny wpis a każde nowe doświadczenie zmysłowe jest nie do opisania. Nawet dziś wciąż wyraźne wspomnienia wywołują we mnie mnóstwo emocji.
Tymczasem na blogu znów wrócimy do rzeczywistości w postaci kremików, olejków i różnego rodzaju kosmetyków. 
 ~ Zestaw małej podróżniczki z Azjatyckiego Zakątka ~
 ~ The Face Shop, Tonymoly, Ma Chèrie ~

Następny post zawita prawdopodobnie jeszcze w tym tygodniu ponieważ już jest niemal gotowy. Zawiera również ogłoszenie z wyjaśnieniem o pewnej drobnej zmianie na blogu ale do tego wrócimy za kilka dni bo nie chciałabym za bardzo mieszać.

Życzę Wam miłego wieczoru i pozdrawiam cieplutko! 
http://reosia.tumblr.com/
http://instagram.com/reosia
https://www.facebook.com/etherialalseida
https://www.facebook.com/HimeChatte